Mam przed nosem studium zapominania. Studium zdzierania kolejnych pozłotek, otoczek, pękania masek. Studium starości, tym straszniejsze, że dotyczy najbliższej osoby. Moja matka. Zawsze taka skryta, opanowana, doskonale wychowana. Idealna. Bez słowa skargi opiekująca się najpierw swoją matką, przez jakiś czas moim synem, wreszcie moim bratem. Gotująca obiady, czekająca, znosząca fanaberie, cierpliwa. Finish Reading: Wysychające jezioro
Trzy lata
Trzy lata. Dwa słowa. Setki dni. Wszystko i nic. Za chwilę miną trzy lata od operacji. Od momentu gdy zegar znowu ruszył. Wydawało mi się, że to będzie kupa czasu. A to minęło, jakby ktoś pstryknął palcami. Wydawało mi się, że tyle zrobię, tyle zdziałam. A tu pstryk. I lista “ToDo” wcale nie jest pustsza. Finish Reading: Trzy lata
Cienie na ścianie
Nie wiem czy też tak macie, ale mnie czasem się zdarza widzieć rzeczy których wcale nie ma. Gdy nadchodzi noc, gdy gasną światła, cienie na firance, cienie na zasłonie, cienie na ścianie zaczynają swój taniec z moją wyobraźnią. Układają się w postacie, rzeczy, kształty. Snują opowieści i historie. Czasem zachwycają. Czasem bawią. Czasem straszą i przerażają. Patrzę na nie, zauroczona tym niby światem. Zdumiona potęgą możliwości mózgu. Finish Reading: Cienie na ścianie
Przywołaj ducha
Minął rok od ostatniego wpisu. Cisza. Nic się nie działo? A skąd. Działo się. Aż za dużo się działo. Tylko, nie było ani czasu, ani chęci żeby pisać. Bo moi drodzy ile można pisać o tym samym? O powracającym strachu przy każdym badaniu? O nerwach przy odbieraniu wyników? O irytacji i przerażeniu ilekroć słyszysz -” wie pani, no jakby to w innej sytuacji, ale że pani onkologiczna, to musimy podejrzewać, że coś jest na rzeczy… Bo ten Pani rak to… przerzutowy. Finish Reading: Przywołaj ducha
Garść czereśni, garść bobu
Pisałam już na tym blogu o tym co uczynił ze mną Kovid. Kovid którego nie przeszłam ( przynajmniej oficjalnie), ale który namieszał mnie i moim bliskim potężnie w głowach. Pogasił wszystkie światła i sprawił, że w moim uporządkowanym świecie, skolonizowanym i doskonale znanym, znów zagościł strach. Z najgłębszych zakamarków wypełzły pokraczne lęki. Zjawy i potwory niewidziane od lat wyroiły się bezkształtną hordą i obsiadły, jak muchy konające zwierzę. Bronię się przed nimi ucieczką do przodu. Kolejnym szkoleniem, kolejnym seminarium, kolejnym sukcesem, kolejną lekcją, kolejnym spotkaniem, kolejną wycieczką, kolejnym zadaniem, kolejnym….. Finish Reading: Garść czereśni, garść bobu
Anioł
Mój anioł ma jedno skrzydło. Pytasz się skąd to wiem? Po prostu widzę. Mój anioł… siedzi sobie w gdzieś w kącie pokoju, i patrzy na mnie. Nie podchodzi, nie pcha się przed oczy. Zaczepiany potrafi nawet fuknąć ze zniecierpliwieniem. Ale jest. Patrzy. A dobrotliwy, choć nie pozbawiony lekkiej ironii uśmiech błąka mu się wokół ust… Finish Reading: Anioł
Leżąc na postumencie cz. 2
Ten tekst miałam wstawić już dawno temu. Ale jakoś nie miałam na to ochoty. Może po prostu nie miałam ochoty o tym pamiętać? Po niemal roku stwierdzam, że jednak trzeba będzie go wsadzić. Choćby po to, żeby nie zapomnieć. I żeby czerpać z tej pamięci. Więc… jesli chcecie – czytajcie. Tylko pamiętajcie. To było rok temu.
Czas komety
To co teraz napiszę będzie cholernie trudne dla mnie. Dla Was, być może też. Kto wie, może momentami nawet trudniejsze niż dla mnie. Ale ten blog nie powstał po to, żeby pisać na nim słodkości, ale, żeby być szczerym do bólu. Po to są zabezpieczenia, po to jest zamknięty w kontenerze, po to hasło dla zainteresowanych.
Rok po.
Ten blog ma czterech adresatów. Czwórkę nadzwyczajnych osób. Wyjątkowych. Wspaniałych. Odważnych.
Bo trzeba być kimś wyjątkowym, by wejść w taką intymność. By towarzyszyć komuś w chorobie dewastującej ciało, ale znacznie bardziej dewastującej duszę. Odsłaniającej wszystkie szramy, wszystkie blizny, wszystkie słabości. Kruszącej mity.
I jeszcze większej odwagi potrzeba, by pozostać z kimś, gdy choroba teoretycznie się kończy, a jej skutków teoretycznie nie ma. Ale one są. Ukryte głęboko wciąż się paprzą. Przypominają o sobie z każdym urywanym oddechem kiedy wleczesz się po schodach, każdym wymacanym gdzieś tam zgrubieniem, jakimś bólem tu i tam się odzywającym. Strachem, który przypomina o sobie każdej nocy, kiedy nie możesz spać i bezradnie przewracasz z boku na bok, bo nawet czytać nie masz siły. Gdy pozornie zdrowy, jesteś jeszcze bardziej chory, przerażony, zbłąkany, a prywatne demony mają się nad wyraz dobrze.
Gdyby do tego jeszcze doszła samotność…
Dylematy ameby
Oj jak dawno nic nie pisałam. Ale… nie uwierzycie. Mam wrażenie, że już nie umiem pisać jak kiedyś, bawić się słowami, cyzelować znaczenia jak klejnoty. Nauczyłam się żyć od momentu do momentu. Nie zastanawiać, nie analizować. Nie rozważać. Żyć “radosnym” życiem ameby. Od jednego pluśnięcia w kałuży do drugiego. Cieszyć małymi, wręcz prymitywnymi rzeczami. Oddechem. Nic nie boleniem. Czyimś uśmiechem. Miękkością kociego futerka. Możliwością wdrapania się na kolejną górkę. Książką. Modelem. Brzdąkaniem na gitarze. Tym, że coś wyszło. Tym, że coś jeszcze jest do zrobienia. Finish Reading: Dylematy ameby